Po tym, jak Jarosław Gowin zaczął w mediach sprzeciwiać się głosowaniu korespondencyjnemu, okazało się, że nie konsultował tego nawet z własnym Porozumieniem. Do tego doszło odwrócenie się prezesa PSL, z którym miał być dogadany, a na końcu stracił poparcie własnego ugrupowania i zaufanie Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem im bardziej spada poparcie dla kandydatki, tym mocniej Platforma prze do odwołania wyborów. Liczą na to, że sytuacja w kraju się znacząco pogorszy albo przynajmniej będzie można Kidawę-Błońską na kogoś innego wymienić.
Ucieczka Gowina. Lider Porozumienia podał się do dymisji
Minister nauki i szkolnictwa wyższego, wicepremier Jarosław Gowin złożył dymisję. Jego decyzja – jak wyjaśnił – ma związek z tym, że nie udało mu…
– Podaję się do dymisji, ale Porozumienie pozostaje w koalicji z PiS, a większość moich posłów zagłosuje za głosowaniem korespondencyjnym – poinformował Jarosław Gowin na konferencji prasowej. Co więcej, ku zaskoczeniu dziennikarzy ogłosił, że będzie namawiał członków Porozumienia do głosowania „za” ustawą, której nie popiera. Co się okazało? Ostatecznie w popołudniowym głosowaniu tylko 2 posłów Porozumienia zagłosowało „przeciw”, a wstrzymało się 3, w tym sam Jarosław Gowin.
Jak to wszystko rozumieć? Logicznie rzecz biorąc decyzja Gowina jest niezrozumiała. Nic na tym nie zyskuje, a więcej traci. Emocjonalnie – jak najbardziej, bo z każdym kolejnym dniem i kolejnymi drwinami, jakie serwowali mu politycy opozycji, wzrastała chęć choćby symbolicznego postawienia na swoim. Najpierw liczył, że w sprzeciwie wobec wyborów korespondencyjnych poprze go premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Łukasz Szumowski. Tak się nie stało. Później liczył na poparcie kolegi z Krakowa, Władysława Kosiniaka-Kamysza, ale okazało się, że prezes PSL coś mu obiecał, ale po rozmowach z własnym zapleczem z poparcia inicjatywy zmiany konstytucji (wydłużenie kadencji prezydenta o 2 lata) się wycofał.
Politolog: Jarosław Gowin uniknął marginalizacji. Teraz trzy scenariusze
Jarosław Gowin podał się do dymisji i chce przekonać opozycję do przełożenia wyborów prezydenckich o dwa lata. – Dla PO to miałoby sens, bo widać…
Zysku politycznego żadnego, a niesmak pozostał
Co okazało się istotne, to właśnie takich konsultacji z własnym ugrupowaniem w przypadku Jarosława Gowina zabrakło. Wychodząc do mediów i ogłaszając swój pomysł przesunięcia wyborów prezydenckich o rok, pokazał nie tylko pośpiech (projekt nie miał żadnego oparcia w przepisach prawa), ale również krótkowzroczność polityczną, bo politycy Porozumienia odebrali taki (niekonsultowany z nimi!) ruch za objaw politycznej nieracjonalności. Na początku Gowin miał nawet większość posłów za sobą, ale z czasem poparcie dla niego zaczęło w jego szeregach topnieć i ostatecznie lider Porozumienia poczuł się zmuszony do tego, żeby – dla ratowania koalicji, a więc fruktów wynikających z rządzenia – podać się do dymisji.
Interesy ugrupowania zostały zabezpieczone, na stanowisko wicepremiera Gowin zaproponował swoją minister Jadwigę Emilewicz, a ona z kolei w głosowaniu poparła projekt PiS. Można powiedzieć, że wszystko zostało po staremu, ale niesmak pozostał. Widać to było po ogłoszeniu przerwy w obradach, gdy Jarosław Gowin przechodząc obok Jarosława Kaczyńskiego na swój sposób spróbował do niego „zagadać”, co nie spotkało się z reakcją prezesa PiS. Ucieczka z rządu w czasie kryzysu to nie jest najlepszy dowód politycznej odwagi, za to poważny kryzys zaufania w relacji z koalicjantem.
A może dzisiejszy ruch Gowina to po prostu sygnał otwarcia osobistej politycznej giełdy na przyszłość, gdy przyjdzie ciężki gospodarczo czas dla Polski i polskiego rządu? Złośliwi przypominają, że poprzednie jego wyjście z rządu miało miejsce też w kwietniu, tyle że 2013 r. i również w ciężkim dla rządu (Donalda Tuska) okresie. Czy mamy do czynienia z powtórką z rozrywki? Czas pokaże.
Dworczyk ws. głosowania korespondencyjnego: Nie wiem, jak zagłosuje Gowin
Nie wiem, jak zagłosuje wicepremier Jarosław Gowin – przyznał szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, pytany o głosowanie ws. projektu PiS…
Paniczny strach PO przed demokratycznym werdyktem Polaków
Zostaje też pytanie o prawdziwe motywacje działań partii opozycyjnych, odrzucających głosowanie korespondencyjne. Oceniając realnie sytuację i stanowiska konkurentów Andrzeja Dudy, można dojść do konstatacji, że im nie chodzi o bezpieczne wybory, bo bezdotykowe głosowanie rozwiązuje ten problem. Nie chodzi im też o ich wiarygodność, bo sami w 2014 r. głosowali za takim trybem głosowania obywateli. Nie podoba im się po prostu rosnące poparcie Polaków dla Andrzeja Dudy i za niskie poparcie dla pozostałych kandydatów.
Liderem w negowaniu konstytucyjnego terminu wyborów 10 maja jest Platforma Obywatelska, której notowania (w tym głównie jej kandydatki na prezydenta Małgorzaty Kidawy-Błońskiej) spadają z każdym tygodniem. Nie ma co się oszukiwać. Podważanie sensu demokratycznych wyborów, w przypadku PO nie jest podyktowane troską o zdrowie Polaków, tylko obawą przed ich demokratycznym werdyktem. Dla członków Platformy wybory dobre byłyby tylko wtedy, gdyby mieli szansę na ich wygranie. Gdy jest inaczej – demokracja okazuje się wcale nie tak istotna jak partyjny interes PO.
Ciężko znaleźć choć jednego polityka tej formacji, który przytomnie zastanowiłby się nad prostym pytaniem. Dlaczego Andrzej Duda cieszy się coraz większym poparciem i ono w czasie kryzysowym dla państwa wzrosło, a dla kandydatki PO – spadło? Ugrupowanie to woli obrażać się na taki stan rzeczy, nie przyjmować do siebie rzeczywistości i obrażać na demokrację. Jedyne co wymyślili, to granie na pogorszenie sytuacji w kraju, w nadziei, że im gorzej będzie się żyć Polakom, tym bardziej ich polubią. Czy ktoś pamięta, że Borys Budka miał tchnąć nowego ducha w życie tej partii? Czym się różni jego przewodnictwo od czasu, gdy rządził Grzegorz Schetyna? Na to pytanie odpowiedzcie sobie, państwo, sami.