– Polska jest niezłomną wolą Polaków walczących o lepsze jutro, wolność i solidarność; taka niezłomna wola dała znać o sobie 38 lat temu w kopalni Wujek – powiedział premier Mateusz Morawiecki. Szef rządu wziął w Katowicach udział w obchodach 38. rocznicy śmierci dziewięciu górników z kopalni Wujek, którzy zginęli od milicyjnych kul na początku stanu wojennego: 16 grudnia 1981 r.
– Podczas tego pamiętnego dnia, kiedy władza komunistyczna uderzyła w Solidarność, uderzyła w nasze marzenia o wolnej Polsce. Mówimy, że wtedy z nagła zakończył się festiwal Solidarności – mówił premier.
Jak podkreślił, komuniści uderzyli w społeczeństwo obywatelskie, w NSZZ „Solidarność”, która była jednym z największych w historii świata ruchów wolnościowych.
– Na przeciw czołgów, karabinów stanęli górnicy uzbrojeni w kilofy, pręty, łańcuchy, śruby. Uzbrojeni w swoją odwagę, uzbrojeni w swoje męstwo i w swoje pragnienie walki o lepsze jutro, o wolną Polskę – mówił premier Morawiecki.
– Często karmieni jesteśmy rożnymi kłamstwami. Jednym z nich jest to, że było to wypaczenie socjalizmu, wypaczenie władzy komunistycznej. Otóż nie, to była kwintesencja władzy komunistycznej – podkreślił, odnosząc się do wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
– Władza komunistyczna nie znosiła wszelkich przejawów wolności, swobód obywatelskich. Komuniści niszczyli je w zarodku i zawsze starali się robić wszystko, żeby do wolności nie dopuścić. Wiemy to dzisiaj, że nie chodziło o żadne mniejsze zło, tylko władza komunistyczna planowała już wcześniej atak na społeczeństwo, na marzenie o wolnej Polsce – przypomniał szef rządu.
List do uczestników uroczystości skierował prezydent Andrzej Duda.
„Stało się tak, że w historii naszej ojczyzny Wujek zapisał się przede wszystkim jako miejsce wielkiej ofiary, złożonej w imię wolności i solidarności. 16 grudnia 1981 r. reżim PRL popełnił największą zbrodnię stanu wojennego. Przeciwko 3 tys. strajkujących górników wysłano wtedy oddziały Milicji Obywatelskiej ZOMO i wojsko” – napisał prezydent.
Andrzej Duda przypomniał, że strajk wybuchł, bo załoga Wujka „ujęła się za aresztowanym kolegą, przewodniczącym zakładowej Solidarności Janem Ludwiczakiem”. „Bo Solidarność to jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” zaznaczył.
Pacyfikacja Wujka była największą tragedią stanu wojennego. Kopalnię zaatakował pluton specjalny ZOMO, padły strzały. Na miejscu zginęło sześciu górników, jeden umarł kilka godzin po operacji, dwóch kolejnych na początku stycznia 1982 r.
W czerwcu 2008 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach skazał prawomocnie byłego dowódcę plutonu specjalnego Romualda C. na sześć lat więzienia, a 13 jego podwładnym wymierzył od 3,5 do czterech lat więzienia. Wniesione kasacje oddalił w 2009 r. Sąd Najwyższy – wyrok stał się prawomocny blisko 28 lat po tragedii.
W piątek Sąd Okręgowy w Katowicach wymierzył karę 3,5 lat więzienia jeszcze jednemu byłemu członkowi plutonu specjalnego ZOMO, Romanowi S., oskarżonemu o strzelanie do górników z Wujka. Roman S. miał osobny proces, bo przez lata był ścigany Europejskim Nakazem Aresztowania. Został zatrzymany 17 maja tego roku w Chorwacji. Jego proces trwał od września.
TVP INFO
Strajk w kopalni „Wujek” – będący spontaniczną reakcją górników na wprowadzenie stanu wojennego w grudniu 1981 r. – był jednym z pięćdziesięciu tego rodzaju protestów w województwie katowickim. Rozpoczął się właściwie 13 grudnia ok. 3.00 nad ranem, kiedy do pracujących na nocnej zmianie górników dotarła wiadomość o zatrzymaniu przez milicję przewodniczącego zakładowej „Solidarności”, Jana Ludwiczaka. Nikt nie mógł wtedy jeszcze wiedzieć, że oto zaczęła się operacja wprowadzenia stanu wojennego. Dopiero krótko po 6.00 przez zakładowy radiowęzeł nadano przemówienie Wojciecha Jaruzelskiego, a dyrekcja kopalni poinformowała załogę, że zakład został zmilitaryzowany i działalność związków zawieszona. Około 7.00 do kopalni przybył – poproszony przez górników – ks. Henryk Bolczyk. W czasie Mszy św. uspokoił nieco emocje – postanowiono zawiesić protest do poniedziałku rano, aby decyzję podjąć w obecności większości załogi.
Dlaczego na miejsce tak spektakularnej akcji wybrano właśnie kopalnię „Wujek” – zakład usytuowany blisko centrum miasta, pośród zabudowy mieszkaniowej? I wreszcie, czemu miało służyć tak brutalne złamanie strajku w chwili, kiedy było już wiadomo, że w skali ogólnopolskiej opór przeciwko stanowi wojennemu został opanowany?
W poniedziałek (14 grudnia) na porannej masówce, z udziałem górników nocnej i rannej zmiany, zdecydowano, że załoga nie podejmie pracy do chwili, kiedy do kopalni nie wróci Ludwiczak. Nieskuteczne okazały się ostrzeżenia dyrekcji kopalni przed konsekwencjami łamania prawa stanu wojennego. Informację o zmilitaryzowaniu zakładu przyjęto niemal jako prowokację i zamach na porozumienia jastrzębskie z 3 września 1980 r. „Ludzie nie potrafi li absolutnie zrozumieć, że ktokolwiek mógł w sposób nieuczciwy wprowadzić takie rzeczy, jakie postanowiła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego” – wspominał Adam Skwira. To on oraz Stanisław Płatek i Jerzy Wartak zostali wybrani do składu delegacji, która udała się na spotkanie z komisarzem wojskowym Katowickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego. W odpowiedzi na żądanie uwolnienia swojego kolegi usłyszeli od komisarza, że załoga powinna wrócić do pracy, a on postara się ustalić miejsce pobytu Ludwiczaka. Po powrocie delegaci zdali relację z rozmów i wtedy zapadła jednogłośnie decyzja o kontynuowaniu protestu. Rozszerzono też listę postulatów: zażądano – oprócz uwolnienia przewodniczącego kopalnianej „Solidarności” – odwołania stanu wojennego, uwolnienia wszystkich internowanych oraz przestrzegania porozumień jastrzębskich. W nocy z poniedziałku na wtorek ukonstytuował się komitet strajkowy. Załoga zdecydowała, że uczestniczący w strajku nie będą opuszczać kopalni, a dla zapewnienia jej bezpieczeństwa teren będzie patrolowany przez całą noc przez górników.
Od wtorku (15 grudnia) rano udało się też opanować potrzeby aprowizacyjne kilkutysięcznej załogi: mieszkańcy pobliskiego osiedla spontanicznie zaczęli dostarczać pieczywo, wędliny i zupy. Wydarzeniem tego dnia były wiadomości o brutalnym pacyfikowaniu przez ZOMO strajkujących w regionie zakładów pracy. Około 15.00 w pobliżu kopalni przejechała hałaśliwa kolumna wozów pancernych. Był to element „oddziaływań psychologiczno-propagandowych”, które miały zastraszyć górników i skłonić ich do zakończenia strajku. Po południu do „Wujka” dotarli łącznicy z Jastrzębia, gdzie w południe – w trakcie pacyfikacji kopalni „Manifest Lipcowy” – ZOMO po raz pierwszy użyło broni palnej, raniąc czterech górników. Dla górników z „Wujka” stało się jasne, że na ich kopalnię też przyjdzie kolej. Nie czekając na rozkazy, grupa około stu strajkujących następną noc spędziła w warsztacie mechanicznym, szykując sobie i kolegom różnego rodzaju uzbrojenie: pręty, piki, kable… W tej atmosferze wojny nerwów nie do przecenienia jest fakt obecności wśród strajkujących górników ks. Bolczyka. Podobnie jak w niedzielny poranek, przybył on do kopalni także w poniedziałek wieczorem, by odprawić Mszę św. w łaźni łańcuszkowej. We wtorek – poproszony przez górników – przybył po raz trzeci. Godne odprawienie Mszy św. nie było już możliwe. Napięcie spowodowane spodziewanym atakiem na kopalnię sięgało zenitu. Odmawiano więc różaniec, po którym jeden z górników poprosił kapłana o absolucję generalną.